czwartek, 26 września 2013

Favriel, please be gentle


Wróciłam z Krety. Jestem opalona i wymemłana jak karton, zmielony w maszynce do mielenia mięsa, takiej pamiętającej czasy prlu, a następnie zalany cholera wie czym, jogurtem jakimś i polewą słodką półprzeźroczystą o lepkiej konsystencji i smaku róży, gdzieś tam w tle zapach lawendowego mydła, który kupiłam przyjaciółce. Leży teraz metr ode mnie, na komodzie i woń wydziela dość intensywną, jak na mój gust. Mydełko, nie przyjaciółka.
Smak róży wziął mi się z różanych cukierków, balsamów, drinków i (uwaga!) galaretki, której wątpliwą przyjemność miałam smakować kilkakrotnie na deser. Uprzedzając pytania, dlaczego jadłam, skoro mi nie smakowała; otóż moi Drodzy, przez 5 dni starałam się po prostu zidentyfikować jej smak. Natomiast ananasowa koloru żółtego, którą z wiadomych przyczyn uznałam za cytrynową, polecam każdemu miłośnikowi białych żelków miśków haribo.
Halfaxa i Nory Jones płyta Little Broken Hearts przez cały wyjazd mi towarzyszyła, ale dzisiaj skupię się na Favriel, której możecie posłuchać, gdyż Kasia nauczyła mnie jak wstawiać linki do postu. Dziękuję ślicznie za uświadomienie, jestem kiepska w te klocki.
Z rewelacji popkulturowych : w naszym hotelu mieszkała aktoreczka z M jak Miłość. Wiem, bo mamula moja bardzo lubi te seriale wysokich lotów. Osobiście jej nie znam, ale już wiem, kogo gra i o ile zdążyłam się zorientować w życiu prywatnym jest do swojej postaci bardzo podobna. Troszeczkę nieprzyjemna. Nie na zasadzie 'jestem gwiazdą liż mi stopy' bardziej przypominała jedną z tych zmanierowanych dziewcząt młodych z armii fashionblogerek, ze sztandarami w kształcie ogromnych metek. Jestem gwiazdą, ale nie dlatego, że jestem w tvp2, jestem gwiazdą bo bóg tak chciał.
Takie gwiazdy wracając z Grecji do Polszy, przy zmianie temperatury o jakieś 25 stopni w dól, wciąż zostają w krótkich spodenkach i sandałach na koturnie, bo nogi pięknie opalone należy eksponować, mimo iż jest godzina 1 nad ranem. A nuż paparazzi się tłoczą przy terminalu B.
Podobała mi się okolica. Ziemia była sucha, koloru gliny, trawy wyschnięte, w zmowie z gorącym słońcem mogły spokojnie narazić mieszkańców na pożary. Dużo oliwnych gajów. Naprawdę dużo. Zakradłam się do jednego i chwilę siedziałam, ale kot się do mnie przyczepił. Bezpańskich kociamberów jest tam chyba tyle, co drzew oliwnych. Łaszą się, miauczą, mamula je dokarmiała po cichu. Następna spora ilość to jaszczurki. Właśnie siedząc w tym gaju, rozmawiałam z pewną Greczynką, rok młodsza ode mnie dziewczyna, bardzo przyjemna, zrobiłam jej zdjęcie, mam nadzieję, że wyszło. Angielski nasz na podobnym poziomie, pech chciał, że ani ja, ani ona nie pamiętałyśmy jak powinno się nazwać jaszczurkę w języku angielskim.
ja : no wiesz, mały smok, ale bez skrzydeł
K : chodzi ci o węża z nogami?
Idzie się dogadać? Idzie.
Przysięgam, ta lawenda tak pachnie, że mam jej smak w ustach. Muszę czym prędzej mydełka zutylizować.
Ach, co do Krety. Woda czysta, nie uwierzycie, ale dwa dni temu (jak to brzmi, borze) stoję sobie w morzu i patrzę przed siebie, o niczym konkretnym nie myśląc, po prostu będąc, zespoloną z tym piaskiem pod stopami, z falami, z niebem błękitnym, z tą wyspą oddali, na której to tylko jeden budynek był (przez cały pobyt męczyło mnie, co on tam robi, czy tam ktoś żyje, czy tam sypia, czy budzi się tam ktoś, czy może jest pusto. Może to tylko malutki budyneczek, cztery ściany utrzymujące między sobą pustkę) aż nagle dziabnęło mnie coś w stopę, daję słowo, podskoczyłam, bo drgnięcie to stanowczo za mało, żeby zobrazować moją reakcję. Moi Mili, wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy się pochyliłam, a tam mnóstwo rybek, rozmiaru szprotek, koloru brudnego złota z niebieskim paskiem na płetwie. Uciekłam, oczywiście, to chyba zdrowa reakcja, kiedy coś nas dziabie w stopy. Cholera wie, dlaczego te rybeńki uznały moje kończyny za pokarm. Nie lubię niszczyć czyiś planów, naprawdę, ale kiedy te plany obejmują dziabanie moich pięt to muszę skreślić mój udział w przedsięwzięciu.
Piasek gorący. Choć napisałam już tyle przez cały czas nie dotarłam do celu, bo tak naprawdę chciałam opisać Wam Kretę nocą, ale to chyba ponad moje siły.
Szczególnie w busie, kiedy z okna widziałam te malutkie światełka, wiecie, to jeden z tych widoków, kiedy wydaje się, że nie ma busa, że nie ma dźwięków, silnika, smrodu spalin i gorącej gumy, kiedy tylko gdzieś w oddali zdaje się płynąć echo pianina i wiatr, tak delikatny, nie wiadomo, jaką właściwie ma temperaturę otoczenie, bo jest słodko chłodna i ciepła jednocześnie. To taki błogi stan, jakbyśmy huśtali się na ławce w zwolnionym tempie ale zachowując świadomość czasu rzeczywistego. To bardzo dobre chwile, które łatwo można przeoczyć, jeśli się żyje 'tu i teraz', kiedy przeżywa się coś, ale za miesiąc silniejsze wrażenia wyprą te wspomnienie. U osób takich, jak ja, te momenty zapuszczają korzenie w świadomości, wracają, na zawołanie, lub w najbardziej zaskakującej sytuacji. Weszłam na złą drogę w pisaniu tego posta, nie wiem, jak stąd uciec, dlatego zrobię przerwę. A kiedy wywołam zdjęcia po prostu coś dopiszę.
Idę na tramwaj.

wtorek, 3 września 2013

JAK TO AWIZO WCZORAJ PRZYSZŁO?

A tak, że szalenie zajęta udawaniem, że uczę się na egzamin (staram się naprawdę, ale co z tego, kiedy zewsząd ważniejsze sprawy na moją głowę spadają) nie zauważyłam, że wczoraj w skrzynce mała karteczka zagościła.
Tato ją wyjął dziś popołudniu a ja czym prędzej na pocztę się udałam, dysząc jak pies, bo gorąco, jednocześnie pisząc smsa do Kasi, że paczka na mnie na poczcie czeka, bo podobno za duża, żeby ją dostarczyć osobiście listonosz mógł. Kasia przerażona, co ja kupiłam (przysięgam, do końca roku koniec z lalkami) bo przecież czy paczka ze Stanów do Polszy może w ciągu tygodnia dotrzeć?
Ano może jak się okazało. W kolejce postałam, czując, że mi pot w koszulkę wciąga, bo leciałam - daję słowo - jak trybuci do rogu / jak najdalej od niego (w zależności kiedy kto chciał zginąć, prawda?).
Moja kolej, numerek wyciąga i dostaję paczkę. Uwaga, paczka gabarytów wagonu fajek,  co z tego, że zdarza mi się większe przesyłki w domu odbierać.
Wracam, wciąż w kontakcie z BarbieDream, która w swoim pokoju zawału dostawała, ponaglała, że zdjęcie wysłać mam, czemu na poczcie nie otworzyłam etc etc, a ja jak ten piesek biedny sapiąc, ale z paczką dzielnie pod pachą do domu wracam.
Otworzyłam i przepadłam, borze jaka piękna, żelu naciapane na włosy, ale kogo to obchodzi, skoro efekt zniewalający. Zrobię jej lepsze zdjęcia, obiecuję, dziś tylko poglądowo i porównanie z Raquelle.


Tu się zaczynają nasze porównania i szczerze, Raquelle z tym swoim wielkim baniakiem może się schować (nie gniewaj się Miła i tak Cię kocham, ale do Darli ci daleko :c)


 Raquelle, nawet się nie kompromituj



omnomnom
#makarena #kompozycja z pralką #moim zdaniem Darla ma zbyt masywne uda w stosunku do płaskiej pupy #ale i tak jest piękna.

niedziela, 1 września 2013

Merida Leżąca

Kładąc się spać wczoraj / dzisiaj o 2 nad ranem, bo jak głupia zasiedziałam się na kompie (kto bogatemu zabroni) zauważyłam, że coś jest nie tak z biblioteczką. Po remoncie ubyło mi sporo rzeczy, w nowych meblach mam wciąż sporo miejsca, tak samo na półkach, oprócz książek ustawiam więc tam swoje lalki. Na najwyższej nie ma nic. Piętro niżej, filmy, Jecci, Ghoulia Ulubienica, która często zmienia swoje położenie z racji tego, że lubię ją mieć przy sobie. Obok Abbey, czeka na repaint, w rogu czające się Kurczaczki. Jest tam też zdjęcie mojej mamy jedzącej cukrową watę, Krościenko, 2009, Zenit TTL, oraz zdjęcia mojej babci, leżącej sobie pod kołderką, nie mam pojęcia kiedy je zrobiłam, ani czym. Wiem, ze był to jakiś Canon analog, pożyczony, od znajomego ojca, nie poleciłabym, ale nie pamiętam modelu. Środkowa półeczka, książki, świeczka, dwie Tangkou i... a cóż to? Merida Leżąca, tak tak.
Pomyślałam sobie, dlaczego leżysz Merido, przecież pamiętam, że cię  p o s t a w i ł a m, jakby to było wczoraj! Szybko podbiegłam do poszkodowanej i tym razem na wszelki wypadek ją posadziłam, uważając, żeby oka sobie biedactwo nie wybiła tym łukiem, bardzo solidnym zresztą, plastik i sznurek, pełna profeska.
No bo kto by ją postawił, gdyby mnie zabrakło? Ona leżałaby tam tygodnie, lata, nie widząc przed sobą nic, z głową ukrytą za kawową świeczką, a świeczka się sama nie spali. Może moja mama dnia pewnego, wchodząc do pokoju z zamiarem starcia kurzu, skoro ja z racji potencjalnej nieobecności zrobić tego nie mogę, uniosłaby ją i postawiła ale to tylko dlatego, że biedna Merida zawadzałaby. I ja wiem, że mama moja jest kochana i z troską by ją postawiłam, ale wierzcie mi to nie byłaby ta poza pożądana. Inaczej kiedy ja ją posadzę źle i mi to przeszkadza, więc poprawię, inaczej, kiedy wiem, że mama ją posadziła źle, ale nie mam serca poprawiać, chyba, że nie wiem, że mama posadziła to wtedy z czystym sumieniem zmienić mogę, bo przecież kto mi powie, że poprawiam czyjąś robotę? Ryby i lalki głosu nie mają. Chyba, że mowa o barbie śpiewających, o dzidziach gumowych charczących, wołających o siku i jedzenie, o spacer i 'kocham cię, jesteś moją najlepszą przyjaciółką' to słodkie i dołujące. Ostatnio miałam przyjemność takową lalką się pobawić. Buzię miała jak aniołek, usteczka pełne rozchylone, standardowo miejsce na smoczek. Ale uwaga smoczka nie było, za to była kaczuszka, jak się kaczy dziubek do usteczek zbliżyło laleczka odgłosy połykania wydawała. Natomiast cmokała, gdy się jej do warg ślicznych szmacianą lalkę zbliżyło, która to mała szmacianka była Małą Wróżką, wiem, bo gdy włożyłam ją do rączki tej gadającej to powiedziała "Witaj Mała Wróżko" tonem słodkim jak miód, przysięgam. Włosy tylko rozczochrane miała, z winy właścicielki ale żalu nie mam, bo dziewczyna sympatyczna bardzo, lalki kocha w sposób rozczulający tuli do piersi swojej i głaszcze. Właścicielka owa miała również bobasa, który głową ruszał, gdy głos usłyszał, wiem, bo zaobserwowałam gdy toto na kanapie posadziłam i latała mu ta główka na prawo i lewo, bo tyle rozmów w salonie było, biedactwo nie wiedziało na kogo spojrzeć, aż żal mi się zrobiło, że żaden z tych głosów do lalki skierowany nie był, tylko do towarzystwa z krwi i kości.
Szczerze nie bardzo mi podchodzą lalki mówiące, on nie mówią właściwie, on sapią bardziej, zioną tymi złotymi myślami, w kółko to samo, z akcentem dziwnym zarozumiałym, tak, że mimo buzi uroczej i oczek zamykanych, gdy się taką lalkę położy poziomo, to ochoty już nie mam przebywać obok i uciekam, już wolę wielki kawałek tortu zjeść, ilość mdłości wywołana nadmiarem słodyczy jest chyba taka sama.

Idę czytać.